W niedzielę 31.10. odebrałam Jacka z lotniska. Cieszyłam się, że przyleciał na Fiumicino, bo przynajmniej mniej stresu będę miała, kiedy sama będę lecieć do domu. Dobrze, że miałam godzinę zapasu, bo wcale takie proste nie było odnaleźć się tam :). Ale dałam radę i wypatrzyłam go spomiędzy głów hinduskich i Bóg wie jakich jeszcze.
Mieliśmy plan spędzić pierwszą noc na plaży, żeby porozmawiać w końcu normalnie bez przerywania lub tylko pisania. Na mapie wyglądało, że to jest blisko, więc wyszliśmy z lotniska i udaliśmy się tak mniej więcej w stronę morza. Po drodze skończył się chodnik i zaczęliśmy iść ulicą szybkiego ruchu, mając nadzieję, że zaraz się skończy i skręcimy w końcu. Po drodze Jacek zadbał o mój włoski i powiedział, żebym podeszła do takiej pary, która zatrzymała się na poboczu i się spytała czy dobrze idziemy. Okazało się, że oni nie byli stamtąd, ale powiedzieli nam mniej więcej jak mamy iść, więc podziękowaliśmy i poszliśmy. Skręciliśmy w pierwszą ulicę w lewo i patrzymy, a oni podjeżdżają. Wzięli nas do samochodu. Renato okazał się niesamowicie gadatliwy i do tego próbował wymyślić 1000 sposobów na spędzenie nocy i zrozumienie jak to w ogóle jest możliwe, że chcemy spędzić noc na plaży. W końcu stwierdziliśmy, że wtedy nie chcemy robić kłopotu i niech nas podwiozą na dworzec i pojedziemy do Rzymu. Ale wyszło tak,że zjedliśmy z nimi pizzę, oni spróbowali sałatki, którą mi Jacek przywiózł (bardzo im smakowała)i próbowali dalej coś wykombinować. Podwieźli nas na stację, na której po godzinie czekania okazało się, ze nie będzie już dziś pociągu, więc była propozycja zostania w hotelu. I Renato się uparł, że wtedy za nas zapłaci, na co nie mogliśmy się zgodzić, więc stwierdził, że podwiezie nas na inna stację (miała być blisko, ale nie okazała się taką) i w końcu doszło do tego, że wrócimy z nimi do ich wynajmowanego mieszkanka, tuż pod okiem właścicielki, i prześpimy się na kanapie.
W razie co mieliśmy się nie odzywać, Jacek został bratem Lucii, a ja jego narzeczoną. To był czas, kiedy już dawno nie rozmawiałam tyle po włosku. Przydał się, bo oni-prawnik i pianistka, nie umieli ani jednego słowa po angielsku. Jacek mógł tylko się przysłuchiwać.
Rano obudziliśmy się na burzę i taki deszcz, że nie można było w ogóle wyjść z domu. Zjedliśmy prawdziwe włoskie śniadanie, czyli słodkie sztuczne bułki i kawę. Pojechaliśmy do Ladispoli, tam już się pożegnaliśmy z nimi i droga do stolicy stanęła otworem.
Tego dnia, ponieważ było deszczowo i byliśmy zmęczeni długą drogą do naszego pokoju stwierdziliśmy, że robimy sobie wieczór filmowy :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz