poniedziałek, 31 stycznia 2011

Początki sesji

Dziś po zajęciach z włoskiego żałowałam, że juz się skończyły, bo dla tych zajęć, dla cappuccino i dla pogody mogłabym tu zostać jeszcze jeden semestr. Ale kiedyś to się musi skończyć.
Jutro zaczynam zmagania sesyjne i dopiero dziś doszłam do stopnia zadowolenia z wykorzystania czasu na naukę. No, ale jak to mówią-lepiej późno niż wcale :). Za dwa dni powinnam być już po trzech czwartych sesji, a najgorsze na koniec...literatura. Ale to za tydzień dopiero ;).
Tymczasem wracam do mojego kochanego włoskiego :).

czwartek, 27 stycznia 2011

Ciekawostka

Kto by pomyślał, że Viterbo było świadkiem kanonizacji św. Jadwigi Śląskiej (żony Henryka Brodatego) za papieża Klemensa IV. Dokonała się ona w ówczesnym kościele dominikanów, który był następnie kościołem uniwersyteckim (mam teraz obok niego zajęcia, a właściwie miałam), a obecnie, niestety, jest w stanie kompletnej ruiny...

środa, 19 stycznia 2011

Łazienka

Ostatnio u mnie w pokoju dzieją się ciekawe rzeczy :). Ponieważ już na początku miałam problemy ze spłuczką (dziwne rozwiązania tego typu mają w tym kraju), która się sama naprawiła i ostatnio znów zepsuła (też sama), został przywołany pan hydraulik.
Przyszedł młody chłopak, któremu zawór został w ręce, jak tylko wziął się za zakręcanie wody, a woda pod ciśnieniem zaczęła rozlewać sie po łazience i nie tylko. Zaraz przyszła cała brygada pań sprzątających ze specjalnym wysysaczem wody i zgarnęła ją z mojej podłogi. A pan hydraulik próbował coś majstrować w łazience. Skończył, ładnie mu podziękowałam i poszedł sobie, a ja chcąc skorzystać z działającej toalety zorientowałam się, że jest jeszcze gorzej :).
Następnego dnia przyszła załoga hydrauliczna w postaci trzech rosłych Włochów i pana z portierni. Próby naprawienia skończyły sie jednak fiaskiem i panowie chcieli mi zostawić wiaderko, ale po jakimś czasie zostałam obdarzona kluczykiem do innego pokoju, żeby móc korzystać po ludzku z toalety.
I taki stan trwa do dziś. Średnio co dwa dni ktoś przychodzi do mnie i podejmuje bezowocne próby uporania się z niesforną spłuczką. A ja mam ubaw z włoskiego systemu napraw :).

Florencja po raz drugi

W weekend wylądowałam po raz kolejny we Florencji. Przyczyną tego była niewątpliwie wizyta u Moniki, z którą się nie widziałam od czasu zakończenia kursu w Sienie. I skorzystałam z okazji, że moje koleżanki jechały w weekend do Toskanii.
Sobota minęła w pociągu, na który o mały włos się nie spóźniłam, bo źle obliczyłam czas potrzebny mi na dojście do dworca, na spacerowaniu po Florencji i podziwianiu widoków, szczególnie z Piazza Michelangelo oraz na rozmawianiu z Moniką. Poznałam też jej współlokatorów i kiedy usłyszałam jak z nimi rozmawia (po włosku, oczywiście) to zobaczyłam naprawdę wielką różnicę w rozwoju jej umiejętności włoskich. Wielkim atutem jest to, że mieszka z Włochami lub osobami, które dobrze mówią w tym języku, czego nie omieszkałam nie wykorzystać i wieczór minął na wspólnej rozmowie.
Po przyjeździe moich koleżanek ze Sieny, wybrałyśmy się na spacer wieczorny po Florencji zahaczając o pewnego dzika, którego trzeba pogłaskać po nosie. Taki zwyczaj turystyczny.
W niedzielę chciałam iść do kościoła dominikanów Santa Maria Novella na mszę, ale, jako że internet kłamie, nie dotarłam tam i byłam w katedrze podziwiając znów kolory witraży. Potem wybrałyśmy sie wszystkie na spacer, bo w dzień wiele rzeczy wygląda inaczej i po obiedzie i pysznych lodach udałyśmy sie na dworzec, skąd odjeżdżał nasz pociąg kńczący ten wspaniały, ale trochę męczący weekend.

piątek, 14 stycznia 2011

Siostra

Od kilku dni chodzę z powrotem na mszę do kościoła przy piekarni. Już niektóre stałe osoby się pamięta, w tym jedną siostrę zakonną. Od jakiegoś czasu się do mnie uśmiechała, a kiedy pojawiłam się po świętach, to podeszła i zapytała się czy jestem stąd. Odpowiedziałam jej, że jestem Polką i porozmawiałyśmy chwilę. Powiedziała, że jakbym czegoś potrzebowała, to mogę do niej się zgłosić.
Co za miły człowiek. Dziś powiedziała mi swój wiersz o św.Annie, jej patronce. A ja wpadłam na pomysł, żeby spytać się, czy nie mogłabym na herbatę wpaść, porozmawiać po włosku. I odwieczne pytanie powstaje: czemu nie mogło to być wcześniej?
Ale lepiej późno niż wcale :).

Samolot

To czas trochę nadrobić, bo jest co :). Zacznę od tego dnia, który był moim pierwszym doświadczeniem z lataniem, a właściwie nie tylko z lataniem.
Otóż, podziwiając piękny wschód słońca za plecami dojechałam na lotnisko o dumnej nazwie Rzym Fiumicino. Doszłam do sali lotów,a że jeszcze miałam trochę czasu to spokojnie zjadłam sobie kanapki i kiedy zobaczyłam powiększającą się kolejkę do mojej odprawy wstałam i się ustawiłam. Po kilkunastu minutach zaczęły dochodzić informacje, że samolot ma 4 godziny opóźnienia. Niektórzy się denerwowali, ale dla mnie to była przygoda, więc nawet mi się to podobało. Poznałam wtedy bardzo sympatyczną rodzinkę polsko-włoską z trzylatkiem Antonim. Przy odprawie dostaliśmy kupon na 8 euro, aby kupić sobie coś do jedzenia i picia w barze i rozłożyliśmy się na ławkach czekając te kilka godzin na odprawę.
Po jakimś czasie doszła do nas informacja, że samolot będzie miał więcej opóźnienia i wylecimy koło godziny szesnastej, ale długo nie musieliśmy czekać na kolejne przesunięcie, co najmniej do 19. Dostaliśmy jeszcze po jednym kuponie na jedzonko (nie ma to jak 0,75l wody za 4 euro:) od pani, która nie potrafiła nam powiedzieć dlaczego nie ma samolotu. Dochodziły tylko informacje, że nasz transport nie wyleciał jeszcze z Gdańska.
W końcu o 18.30 pozwolili nam przejść przez bramki, ale to wcale nie oznaczało, że nasz samolot za chwilę będzie gotowy, ponieważ jeszcze nie przyleciał.
Dla mnie to była przygoda! Jak chrzest przed pierwszym lotem :). Najbardziej współczułam dzieciom, których było dużo, od kilkumiesięcznych do kilkuletnich. Antonio cały czas biegał, za wyjątkiem godziny po południu, kiedy się przespał. Porozmawiałam trochę z jego ojcem, więc tak do końca nie był to czas stracony. Kiedy próbowałam ogarnąć historię, zajrzał do książki i stwierdził, ze takich słów sie nie używa we włoskim. Cóż, nie ma to jak język naukowy :).
W końcu po przejściu przez kilka ostatnich bramek (nie mogli sie zdecydować, którą mamy wyjść) i poczekaniu, bo czemu nie możemy postać w rękawie jeszcze z pół godziny, weszliśmy do samolotu. Nie wyglądał jak na filmach :). Ale usiadłam przy oknie, co było moim nadrzędnym pragnieniem i ruszyliśmy. Najpierw tak długo jechaliśmy przez pas startowy, że się zaczęłam zastanawiać czy to jest właśnie to przyspieszenie turbo :P, ale po "odprowadzeniu" kilkunastu samolotów startujących co chwila nadeszła kolej na nas. I doczekałam się w końcu po 13 godzinach! Moment oderwania kół od ziemi był okropny, myślałam, że mózg mi zaraz wypłynie, ale po chwili chwyciłam za aparat i zaczęłam robić zdjęcia.
Lot przebiegł spokojnie, żadnych turbulencji. Lot w chmurach, to jakby we mgle. I pilot powiedział, że zostało jeszcze 45 minut. Ucieszyło mnie to niezmiernie. Wszyscy dookoła mnie przestrzegali, że najgorsze jest lądowanie, a pan pilot tak łagodnie wylądował, że nic nie poczułam. I o godzinie 23.45 wylądowałam na ziemi ojczystej. I odebrana przez siostrę dotarłam do domu. Po najdłuższej 3,5miesięcznej nieobecności.