niedziela, 24 października 2010

Bomarzo i Umbria

W czwartek 6.10. skorzystaliśmy (z mężem Gosi) z tego, że jeszcze zajęcia na dobre się nie zaczęły i wyjechaliśmy z Viterbo. Nasze plany musiały trochę ulec zmianie przez to, że nikt nie potrafił nam powiedzieć skąd odjeżdża autobus do Terni firmy ATC. I w zasadzie dobrze się stało, bo pojechaliśmy w czwartek po południu do Bomarzo do parku potworów (Parco dei Mostri). Co prawda uważam, że 9 euro za te kilka wielkich kamiennych posągów to zdecydowanie za dużo, ale warto było zobaczyć. To miejsce powstało w połowie XVI wieku, założył je niejaki Vicino Orsini, a znajdują się tam kamienne pomniki, m.in.Sfiksów, Żółwia, Gracji, Smoka, a także Krzywy Dom, czy Plac Waz.
Dojechaliśmy do centrum miasteczka autobusem linii Cotral i udaliśmy się w podróż do parku. Piszę "podróż", ponieważ poszliśmy zupełnie naokoło, zamiast spytać się dzieciaków, którędy trzeba iść. Ale za to mam mały kolec jeżozwierza (okazało się, że biegają tu sobie takie zwierzątka, trudno je jednak zobaczyć). Znalazłam go, kiedy zaciekawiłam się, co takiego jest wbitego w asfalt! niesamowite.
A z powrotem trafiliśmy na zamkniętą tabaccherię i nie mogliśmy kupić biletów, a w autobusach nie sprzedają, więc pojechaliśmy na przymusową gapę. Trzeba się przyzwyczaić do tego systemu ze siestą :D.
Wieczorem poszliśmy coś zjeść, jadłam tak cienką pizzę, że się normalnie rwała. Ale była bardzo dobra, z pieczarkami i dużą ilością sera :). Serwują taką za przystępną cenę (jak na Włochy) w restauracji, pizzerii przy fryzjerze, powyżej Piazza Martiri d'Ungheria.
Następnego dnia rano pojechaliśmy przez Terni do Perugii. Trafiliśmy akurat na wiejący wiatr tramontana, więc było dość zimno, o czym może świadczyć to, że nawet na słońcu siedziałam w polarze. Nie spodobała mi się. Jakaś taka...mało klimatyczna w porównaniu do miejsc, w których już byłam. Ale na pewno warto było tam pojechać. I po raz pierwszy w życiu jadłam pieczone kasztany. Smakują podobnie jak ziemniaki, ale chyba źle obrałam, bo potem miał posmak ryby...(zwalam to na jakiś kawałek skórki, ale sama się zdziwiłam połączeniem smaków). Można spróbować, aczkolwiek nic rewelacyjnego.
Najpierw, kiedy pytaliśmy się o dojście na stare miasto pewna pani nam powiedziała, że Perugia to miasto schodów. I miała rację, wszędzie jest pod górę i to niekiedy ostrą. Wyszliśmy przy Piazza Italia i skierowaliśmy się na punkt widokowy. Piękna okolica, po prostu Umbria. Ciekawostką jest to, że przy dobrej pogodzie widać Asyż i można rozróżnić, np. bazylikę św. Franciszka. Następnie udaliśmy się Corso Vanucci na najsłynniejszy plac IV Novembre przechodząc obok Palazzo dei Priori (taki powiedzmy urząd), który rozbudowywano kilkakrotnie, co widać na fasadzie. Kolejnym punktem była fontanna Maggiore z dwoma marmurowymi basenami i jednym brązowym oraz rzeźbą trzech Gracji (oczywiście są to kopie). Na niej zostały przedstawione miesiące, znaki zodiaku, postacie mitologiczne i święte oraz alegorie nauk i sztuk.
Następna w kolejności-katedra. Piękna w środku (ze ślubną obrączką Maryi, ciekawe jak to nosiła :P), warta zwiedzenia i nie należy się zrażać jej wyglądem zewnętrznym-ma nieukończoną ewidentnie fasadę. Prowadzą do niej schody, na których wszyscy lubią siadać a nad którymi "króluje" ambona, z której wygłaszał kazania św. Bernard ze Sieny (dlatego tu też można spotkać jego symbol-słońce z wpisanym IHS). Widzieliśmy jeszcze łuk etruski z IV/III w.pne, ale był taki...mało ciekawy.
Z kolei piękny był nasz hostel na ulicy Bontempi 13, w pałacu (nie pamiętam czyim). Już od wejścia można było zobaczyć, że to nie jest zwykły hostel. W portierni na suficie były, niestety dość mocno zaniedbane, freski, co myślę, że jest rzadkością w tego typu miejscach. A do tego cena też przyzwoita, ogólnie polecam.
Wieczorkiem zrobiliśmy sobie jeszcze spacer na plac, z którego odjeżdżają autobusy, bo czekała nas wycieczka do Asyżu i Gubbio. I zjechaliśmy ruchomymi schodami, które mieszczą się w...nie wiem jak to napisać. Wygląda jakby było tam podziemne miasto wykute w skale. Świetne wrażenie.
I co do Perugii, to jeszcze jedna rzecz, o której nie można nie napisać. Trafiliśmy do restauracji o nazwie "Io sono musica, e tu...?" prawdopodobnie na jednym z rogów ulicy Cesare Caporali. Co tam było wyjątkowego? Oprócz obsługi, do której należał tez właściciel i kucharz, jedzenie. To coś, o co chodzi we Włoszech. Cudowna kuchnia. Jadłam tu po raz pierwszy trufle, jako dodatek do bruschetty (takiej grzanki) i kwiaty cukinii w cieście, co teraz ubóstwiam. Jak ktoś będzie, to polecam :). I wino di casa też.

środa, 13 października 2010

Pierwsze wrażenia z Viterbo

O rany, ale ten czas leci. Trzeba trochę nadrobić. Zacznę może dzieląc się wrażeniami z miasta, jakim jest Viterbo. Jest to średniej wielkości miasto. Ma to ten plus, że mogę wszędzie chodzić na piechotę i nie muszę wydawać kasy na autobusy. W porównaniu ze Sieną sprawia wrażenie miejsca trochę zaniedbanego, ale ma swój klimat i podoba mi się. Tak sobie ostatnio pomyślałam, że Florencja aż tak bardzo mi się nie podobała i wolę zdecydowanie mniejsze miasteczka. Doszłam do tego po weekendzie w Umbrii, ale to później. O historii i zabytkach też kiedyś w niedalekiej, mam nadzieję, przyszłości napiszę.


Uczelnia jest przepięknym miejscem. Niedługo pewnie wybiorę się z aparatem, co by to utrwalić. Ma dwa chiostri, czyli hmm...nie pamiętam jak to po polsku się nazywa, ale chodzi o takie miejsca z krużgankami dookoła i fontanną lub studnią w środku. Czuć wtedy bardziej klimat studiowania (niczym w średniowieczu:P). Profesorzy są bardzo mili. Pani Wieńska od języka i tłumaczeń polsko-włoskich jest bardzo pomocna i sympatyczną osobą i to samo mogę powiedzieć o naszej pani koordynator Francesce de Caprio. I jest naprawdę mile widziane to, że rozmawiamy po włosku, a jak są jakieś trudności, to próbujemy je rozwiązać tylko w tym pięknym języku. Z panią koordynator mamy historię Europy środkowo-wschodniej. Zajęcia się dopiero zaczynają, mimo że już prawie dwa tygodnie trwa rok akademicki.Ale planu dalej nie mamy, wyskakują jakieś problemy, ale mamy nadzieję, że szybko się z nimi uporamy. No i zajęcia są trzy razy w tygodniu każde, więc na uczelni będziemy spędzać dużo czasu. Ale to dobrze, bo poza nią nie mamy zbytnio kontaktu z językiem, sami Polacy lub Hiszpanie dookoła.