To czas trochę nadrobić, bo jest co :). Zacznę od tego dnia, który był moim pierwszym doświadczeniem z lataniem, a właściwie nie tylko z lataniem.
Otóż, podziwiając piękny wschód słońca za plecami dojechałam na lotnisko o dumnej nazwie Rzym Fiumicino. Doszłam do sali lotów,a że jeszcze miałam trochę czasu to spokojnie zjadłam sobie kanapki i kiedy zobaczyłam powiększającą się kolejkę do mojej odprawy wstałam i się ustawiłam. Po kilkunastu minutach zaczęły dochodzić informacje, że samolot ma 4 godziny opóźnienia. Niektórzy się denerwowali, ale dla mnie to była przygoda, więc nawet mi się to podobało. Poznałam wtedy bardzo sympatyczną rodzinkę polsko-włoską z trzylatkiem Antonim. Przy odprawie dostaliśmy kupon na 8 euro, aby kupić sobie coś do jedzenia i picia w barze i rozłożyliśmy się na ławkach czekając te kilka godzin na odprawę.
Po jakimś czasie doszła do nas informacja, że samolot będzie miał więcej opóźnienia i wylecimy koło godziny szesnastej, ale długo nie musieliśmy czekać na kolejne przesunięcie, co najmniej do 19. Dostaliśmy jeszcze po jednym kuponie na jedzonko (nie ma to jak 0,75l wody za 4 euro:) od pani, która nie potrafiła nam powiedzieć dlaczego nie ma samolotu. Dochodziły tylko informacje, że nasz transport nie wyleciał jeszcze z Gdańska.
W końcu o 18.30 pozwolili nam przejść przez bramki, ale to wcale nie oznaczało, że nasz samolot za chwilę będzie gotowy, ponieważ jeszcze nie przyleciał.
Dla mnie to była przygoda! Jak chrzest przed pierwszym lotem :). Najbardziej współczułam dzieciom, których było dużo, od kilkumiesięcznych do kilkuletnich. Antonio cały czas biegał, za wyjątkiem godziny po południu, kiedy się przespał. Porozmawiałam trochę z jego ojcem, więc tak do końca nie był to czas stracony. Kiedy próbowałam ogarnąć historię, zajrzał do książki i stwierdził, ze takich słów sie nie używa we włoskim. Cóż, nie ma to jak język naukowy :).
W końcu po przejściu przez kilka ostatnich bramek (nie mogli sie zdecydować, którą mamy wyjść) i poczekaniu, bo czemu nie możemy postać w rękawie jeszcze z pół godziny, weszliśmy do samolotu. Nie wyglądał jak na filmach :). Ale usiadłam przy oknie, co było moim nadrzędnym pragnieniem i ruszyliśmy. Najpierw tak długo jechaliśmy przez pas startowy, że się zaczęłam zastanawiać czy to jest właśnie to przyspieszenie turbo :P, ale po "odprowadzeniu" kilkunastu samolotów startujących co chwila nadeszła kolej na nas. I doczekałam się w końcu po 13 godzinach! Moment oderwania kół od ziemi był okropny, myślałam, że mózg mi zaraz wypłynie, ale po chwili chwyciłam za aparat i zaczęłam robić zdjęcia.
Lot przebiegł spokojnie, żadnych turbulencji. Lot w chmurach, to jakby we mgle. I pilot powiedział, że zostało jeszcze 45 minut. Ucieszyło mnie to niezmiernie. Wszyscy dookoła mnie przestrzegali, że najgorsze jest lądowanie, a pan pilot tak łagodnie wylądował, że nic nie poczułam. I o godzinie 23.45 wylądowałam na ziemi ojczystej. I odebrana przez siostrę dotarłam do domu. Po najdłuższej 3,5miesięcznej nieobecności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz