środa, 29 września 2010

Florencja, morze, Pisa i msza polska


 
W weekend byłam we Florencji, w Pizie i nad morzem w Rosignano. Cudowny czas, ale od początku. Wyjechaliśmy do Florencji spóźnieni, bo czemu nie, prawie o godzinę. Ale koniec końców dotarliśmy i na dworcu Santa Maria Novella spotkaliśmy się z naszą panią przewodnik. Pierwszym punktem był kościół o takiej samej nazwie jak stacja, własność zakonu dominikanów (za czasów budowy, teraz nie wiem). I jest z tym związana pewna historia, otóż zabrakło im pieniędzy na dokończenie budowy, ale na całe szczęście zgłosił się do ich pewien człowiek, który zgodził się sfinansować pozostałą część kościoła pod warunkiem, że jego imię będzie uwidocznione na fasadzie. I tak dobudowano wyższą część, na której jest widoczny fundator, niejaki Johannes Soricellarius. Z kolei wokół kościoła zbudowano grobowce, kto miał kasę wykupywał miejsce i umieszczał swój herb.
Na placu przed S.M.N. stoją dwa obeliski, wskazujące, gdzie się zaczynało palio. Co znaczy, że nie tylko w Sienie się odbywało, ale nie pamiętam kto postanowił, że tylko Siena ma do tego prawo i inne miasta musiały zaprzestać organizowania tych zawodów.
Następnie przeszliśmy ulicą Belle Donne i Tornabuoni do pałacu Strozzi. Koleś miał kompleks biedności. Pojechał chyba do Neapolu, wzbogacił się i wrócił do Florencji, gdzie wybudował wielki dom z kwiatkami pod dachem i w ogóle. Do dziś zachowały się oryginalne fragmenty, np. tych kółek, do których przywiązywano konie, z tym że u niego miały jeszcze dziurki, do których można było włożyć włócznię lub flagę. A przed pałacem jest ławka, co by zmęczeni mieszkańcy mogli sobie usiąść. W środku wygląda tak, że na parterze jest miejsce użyteczności publicznej, na piętrze mieszka rodzina, a na kolejnym, tuż pod samym dachem jest taras. No i nie mógł jeszcze nie pokazać, jaki to on jest bogaty, więc zrobił brązowe drzwi, których praktycznie nie można ruszyć z miejsca, są takie ciężkie.
Dalej udaliśmy się na plac, który był kiedyś gettem żydowskim, ale, gdy Florencja została stolicą Włoch (na krótko, krótko po zjednoczeniu w 1860 roku), zniszczono je, zrobiono plac i zbudowano łuk wieszczący, że stoi w antycznym centrum miasta.
Kolejnym punktem programu była katedra Santa Maria del Fiore z kopułą Filippa Brunelleschiego i Baptysterium z „Rajskimi drzwiami” Lorenza Ghilbertiego. Może najpierw o tym drugim. Otóż ogłoszono konkurs na drzwi baptysterium i jedynymi, którzy się tam liczyli, to właśnie Brunelleschi i Ghilberti. Wygrał ten drugi, ponieważ połączył brąz z czymś, co w rezultacie zmniejszyło koszta budowy. Ale Brunelleschiemu podkradł wizję ofiary Izaaka, na co ten się strasznie zdenerwował. Ghilberti jest autorem dwóch par drzwi (trzecie zrobił ktoś inny), ale właśnie „rajskie” są podziwiane, dlaczego? Ponieważ po raz pierwszy zostało zastosowane coś takiego, jak głębia i kilka planów w tej formie rzeźbiarstwa. Naprawdę są przepiękne. A dokończył je syn Ghilbertiego, ponieważ ojcu się zmarło.
Z kolei kopuła też była przedmiotem konkursu, tylko tym razem Brunelleschi był zapobiegliwy i tworzył swój model w ukryciu. Wygrał stosując nową metodę budowy, mianowicie, że nie budowano kopuły i nie podnoszono jej na tamburo (podstawę kopuły), bo wtedy nie starczyłoby drzew w całej Toskanii, żeby zbudować taki dźwig, tylko budowano po trochu coraz wyżej. Brunelleschi do tego stopnia strzegł swojej tajemnicy, że nie mówił majstrom niczego innego poza tym, co danego dnia mają zrobić, więc gdyby umarł, nikt by nie wiedział, jak prace mają dalej iść.
Co jeszcze do katedry…to tu po raz pierwszy przeczytano „Komedię” Dantego (po śmierci autora) i to tu Boccaccio nazwał ją „boską”. I jeszcze dodatek o witrażach. Są one oryginalne XV-wieczne. A kolory są po prostu niesamowite: turkusowy, czerwony zachowały swoją intensywność przez taki szmat czasu. I znajduje się nad wejściem głównym (już w środku) zegar odmierzający czas liturgiczny. To chyba tyle z ciekawostek.
Potem poszliśmy jeszcze pod kościół pw. św. Małgorzaty, zwany kościołem Dantego. Tu podobno ujrzał miłość swojego życia Beatrycze (nie mylić z jego żoną), a następnie udaliśmy się pod Palazzo Vecchio – centrum polityczne miasta, gdzie do dziś znajduje się siedziba władz. Plac przy tym pięknym budynku - świadek spalenia Girolamo Savonaroli – dominikanina, który przez jakiś czas rządził Florencją nawołując do pokuty i prostego życia, jest także podniebną galerią sztuki, ponieważ są tu umieszczone rzeźby, m. in. Dawid Michała  Anioła (kopia, oryginał jest gdzieś indziej). Dalej idzie się do najsłynniejszej Galerii Uffizi i nad rzekę Arno, skąd już 50 m do Ponte Vecchio, sławnego mostu ze sklepami jubilerskimi.
I po tej jakże wspaniałej wycieczce wybraliśmy się na wspaniałe (moje pierwsze tegoroczne) włoskie lody do lodziarni mieszczącej się na małej uliczce blisko katedry. Niestety nie pamiętam nazwy…Ale były przepyszne.
I zostałam u Moniki na noc, przeszłyśmy się jeszcze po mieście i kiedy wracałyśmy, chciałyśmy wyjąć pieniądze z bankomatu, bo następnego dnia jechałyśmy do Pizy. Skutek tego był marny, bo żaden bankomat na starym mieście był nieczynny. W końcu doszłyśmy do wniosku, że ludzie mają za dużo kasy i wypłacają, żeby zrobić zakupy (jest tam strasznie dużo sklepów tego rodzaju, że dla dziewczynki można kupić sukienkę za 200 euro), bo trochę dalej od tych głównych ulic już można było się zaopatrzyć w pieniądze z automatu. 
A po drodze zrobiłyśmy sobie zdjęcia z przystojnymi :P chłopakami w mundurach, ale nie wiem czego, na pewno nie policji, może czegoś związanego z lataniem.
 
Następnego dnia pobudka o 6 rano i w pociąg (moja pierwsza podróż włoskim pociągiem) do Rosignano. Jest to miasteczko oddalone o jakąś godzinę drogi od Pizy, niezbyt urodziwe, choć może pogoda nie zadziałała na korzyść, ale ma plażę. Kiedy dotarłyśmy nad morze (Liguryjskie) byłyśmy zachwycone kolorami. Niebo było zmienne, ale przez to też cudowne, z chmurami lub po prostu toskański lazur, woda hmm…to jest chyba kolor acqua verde i piasek prawie biały (ponoć powstaje jako produkt uboczny z pobliskiej fabryki czegoś), po prostu bajka. A miejscowi nazywają ją plażą „jak w Malibu” i się nie dziwię. Porobiłyśmy sobie trochę zdjęć, wyszły super i zebrałyśmy się do Pizy.
 
>W Pizie zabrakło nam czasu na spokojne zwiedzenie, wiec tylko odpoczęłyśmy trochę na trawce, zrobiłyśmy zdjęcia i musiałyśmy pędzić na pociąg. Ta „Krzywa wieża” naprawdę jest krzywa :P. I nie wiem, jak wygląda pozostała część miasta, ale chyba rzeczywiście nie ma tam nic innego do zobaczenia.
Po powrocie do Florencji poszłyśmy na mszę polską. O jak dobrze było usłyszeć znów normalną mszę, mimo że nie mogłam tak do końca być świadkiem tego, co działo się na ołtarzu, ponieważ wpadłam na świetny pomysł, żeby zagrać w razie gdyby nie było nikogo (wywiedziałam się wcześniej od Moniki jak to wygląda). I okazało się, że organy są za ołtarzem. Nic nie widziałam, więc na komunię grałam na czuja. Ale chyba było w sam raz. A potem nasłuchałam się komplementów i zawiedzionych nadziei, że to tylko tak jednorazowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz