czwartek, 2 grudnia 2010

Szewc

Nie pisałam jeszcze o pewnym bardzo sympatycznym szewcu :). Otóż poszłam do niego skleić moje buty, bo niestety deszcz i moje potykanie się zrobiły swoje :P. Zostawiłam je pewnego piątku i chciałam odebrać w poniedziałek. Przyszłam i się okazało, ze pan o nich zapomniał. Ale jakbym poczekała jakąś godzinę, to miałabym je tego dnia. Powiedziałam, że daleko mieszkam i w takim razie przyjdę kolejnego dnia. Na co on powiedział, że zaprosi mnie na kawę. A we wtorek zamiast kawy dostałam ślicznie sklejone buciki, za które nie musiałam płacić.
Innego dnia wracałyśmy tamtędy koło 13, czyli w godzinie zaczynania się sjesty. I spotkałyśmy pana szewca. Padało, więc miałam parasol i byłam wpatrzona w ziemię, co by nie wejść w żadną kałużę i w pewnym momencie w mój brzuch został wycelowany parasol z głośnym "buongiorno". Zapamiętał mnie pewnie po kurtce :). Ale miło się oczywiście zrobiło i myślę, ze będzie mi tego brakowało w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz