poniedziałek, 13 grudnia 2010

Marta i Capodimonte

Sobota upłynęła pod znakiem kolejnej wycieczki po okolicy, tym razem w stronę jeziora Bolsena. Miałyśmy piękną pogodę, świeciło słońce, tylko na początku trochę zimny wiatr krzątał się po uliczkach Marty, którą zwiedziłyśmy jako pierwszą.
Rozciąga się z niej piękny widok na Lago di Bolsena otoczone wzgórzami. Czyli nic innego, jak jezioro pochodzenia wulkanicznego. Teraz mogę powiedzieć, że chodziłam po wulkanie :).
Marta jest malutką miejscowością, więc zwiedzenie jej zajęło nam bardzo krótko, wliczając to pyszne cappuccino w barze nad brzegiem. Czymś, co nas troszkę zdziwiło, zaskoczyło była obecność Wyborowej.
W ten sposób dowiedziałyśmy się od pani z baru, że mieszkają tu dwie rodziny polskie, czy polsko-włoskie. I uraczone miłym uśmiechem poszłyśmy się przejść dalej. Chciałyśmy dojść brzegiem jeziora do kolejnej miejscowości, ale niestety droga była nie do pokonania. Za to spotkałyśmy po drodze przemiłego starszego pana, emerytowanego nauczyciela z Rzymu, z którym porozmawiałyśmy dłuższą chwilę.
Usłyszałyśmy kilka słów o małomiasteczkowości włoskiej, o Janie Pawle II,a jedno z końcowych pytań brzmiało, parafrazując, dlaczego polskie dziewczyny są takie ładne :). No i była to także lekcja włoskiego, ponieważ dowiedziałyśmy się, ze ragazzo in gamba, to jest idiom na zuch-chłopca.
Do Capodimonte wybrałyśmy się pieszo, gdyż dzieliła nas od niego droga jedynie 1,5 km . Tam znów krótka wyprawa "na miasto" (szumnie powiedziane). Zdjęcia, gąsiorki gadające w porcie i autobus powrotny do domu.
Te miejscowości są niezwykle urocze. Jeśli ktoś będzie miał możliwość jechania samochodem do Włoch, niech nie ominie okazji do zatrzymania się na dosłownie chwilę w małych miejscowościach. Chociaż na jeden dzień ominąć autostradę, a wrażeń nikt nie odbierze. I można poczuć klimat Włoch, a nie turystyczno-pielgrzymkowych miejsc i niczego więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz