niedziela, 27 lipca 2014

Giostra cavaleresca w Sulmonie

Wczoraj wybrałam się do Sulmony. Udało mi się, bo na czas dowiedziałam się o imprezie, która się odbywa co roku w ostatni weekend lipca, czyli o turnieju rycerskim (Giostra cavalleresca). Wszystko zaczyna się od pochodu na czele z królową Joanną, której to miasto zostało ofiarowane w prezencie. Uczestnicy są ubrani w stroje renesansowe, więc jest na co popatrzeć.
Ale od początku. Przyjechałam z zamiarem zwiedzenia najpierw miasteczka, żeby potem mieć jak sensownie wrócić. I owszem, przeszłam się najpierw mając w pamięci mapę, bo nie znalazłam informacji turystycznej. Pogoda nie zachęcała, padało, a ja nie wzięłam parasola z domu, ani nawet swetra, bo przecież we Włoszech jest ciepło. Więc jak już zdążyłam zmoknąć na tyle, że mi deszcze przestał przeszkadzać, to przestawał padać, a jak się trochę podsuszyłam, to znów zaczynał. Niemniej jednak, Sulmona jest jednym z tych miasteczek, które warto odwiedzić. Położona między dwoma masywami Apeninów z każdej strony urzeka widokami (szczególnie jak słońce oświetla szczyty). Przypomniała mi trochę Sienę, bo tu też żywa jest przynależność do poszczególnych dzielnic, co widać w znakach nad ulicami wjazdowymi: tu wchodzisz do dzielnicy takiej a takiej, flagach powywieszanych na domach i właśnie na takim turnieju, gdzie każda jest reprezentowana. Mają oczywiście osobne kościoły i osobne pałace, bardziej lub mniej pokazowe. No i tu urodził się słynny poeta Owidiusz.
Podczas spaceru udało mi się dotrzeć na plac, na którym rozgrywają giostrę. Ciekawy widok nawiezionego piasku z posadzonymi roślinkami i figurami 1:1 panów na koniach. Przy tym placu jest też średniowieczny akwedukt, na którym zawiesili flagi poszczególnych dzielnic, a widok zza niego na plac, kościół i góry jest niesamowity!

Sulmona słynie też z confetti, co we Włoszech oznacza małe cukierki. Żeby były bardziej zachęcające do kupna, są układane najczęściej w kwiaty lub dołączane do figurek itp.

Czas pochodu zbliżał się, więc przeniosłam się przed największy i najbardziej widoczny pałac, gdzie już gromadzili się ludzie. Stanęłam sobie przy barierce, więc powinnam mieć genialny widok, ale przed barierką też się ustawiali, a we Włoszech, jak wiadomo, raczej nikt takimi szczegółami się nie przejmuje, więc miałam prawie idealny widok na wszystko, co się tam działo. Opóźnienie sięgnęło tylko jakichś 50 minut. Najpierw wyszli trębacze, bębniarze, pan ze sztandarem, potem tacy, co mają flagi i robią nimi różne rzeczy (podrzucanie, wymiana miedzy sobą itp.), damy dworu i znów bębniarze. Poszli w prawo (a cały turniej miał być na placu, do którego idzie się w lewo, więc miałam zagwostkę) i za zakrętem się zatrzymali. Stwierdziłam, że może to już koniec i w takim razie idę na pociąg, ale jak doszłam do pochodu, zobaczyłam, że dołączyli konia z tyłu i przypomniało mi się, że nie ma wśród nich dam ubranych na czerwono, więc musiało to mieć jakiś ciąg dalszy. I rzeczywiście, doszli z powrotem do zamku, z którego wyszły czerwone damy, jacyś rycerze, wysoko postawieni panowie, kimkolwiek byli i królowa, która wsiadła na konia i ruszyli w prawidłową stronę. A na samym końcu jechał wóz ciągnięty przez dwa bawoły, na którym pan trzymał sztandar turnieju.
Swoją drogą, wszystkie dziewczyny były przepięknie uczesane, a ich suknie tez niczego sobie. I tak sobie zamarzyłam, że też chciałabym kiedyś uczestniczyć w czymś takim i ubrać się jak one, z perełkami we włosach.

Na placu, gdzie się wszystko miało odbyć były trybuny, na które wstęp był płatny, więc nawet nie próbowałam się tam dostać, ale przyuważyłam dziurę, zresztą nie tylko ja i udało mi się obejrzeć cały turniej. Wyobrażałam go sobie, że to będzie tak jak na filmach, że panowie się strącają kopiami z koni, ale to chyba jakaś brutalna wersja musiałby być. Tu polegała na zręczności. Panowie ścigali się, kto zbierze kopią jak najwięcej kółek i jak najszybciej dotrze do mety. Widok był godny polecenia, szczególnie, że te ich kolorowe stroje z renesansu świetnie się prezentują podczas wyścigu.
A po wszystkim nastąpił nieodłączny element każdej festy włoskiej, czyli wspólne jedzenie przy stołach, oczywiście każda dzielnica ma swój placyk, na którym się odbywają takie rzeczy. To musi być fajne przeżycie, tak wieczorem ze znajomymi zjeść wspólnie na świeżym powietrzu kolację. Szkoda, że ja byłam sama...
W niedzielę odbył się drugi dzień turnieju i pan zachęcał do przyjścia, bo ponoć pochód miał być jeszcze piękniejszy. To zostawiłam na następny raz :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz