Kolejnym punktem był Kapitol, do którego doszłam zahaczając o Isola Tiberina, i zerkanie na Forum Romanum, tyle co od tamtej strony można podejrzeć. W sumie dobrze mi zrobiło to patrzenie się na starożytne ruiny, bo znów zaczęłam reagować zachwytem i zainteresowaniem na antyk. A do magisterki się przyda. Potem, spacerując dalej, weszłam w urokliwe uliczki Wiecznego Miasta, gdzieś pomiędzy Fontanną di Trevi, Piazza Navona, Panteonem. I znalazłam się w kościele San Luigi dei Francesi, gdzie podziwiałam malarstwo Caravaggia. Naprawdę, nieźle gość malował. I na koniec zostawiłam sobie Watykan.
Zupełnie inaczej się chodzi po takich miejscach, w których już się było. Odkrywanie nowych sprawia radość, patrzenie się na to, co się pamięta, przywołuje wspomnienia i pozwala zauważyć coś nowego. A nade wszystko pozwala delektować się miastem, bo przecież nikt nie goni, ani przewodnik, ani ciekawość zobaczenia jeszcze tego i jeszcze tamtego. Ciekawe kiedy teraz tam zawitam...nie licząc oczywiście przejazdu w drodze na lotnisko.
I na koniec kawałek Polski z mojego 39 godzinnego pobytu. Dla niezorientowanych - zamek w Melsztynie.