piątek, 18 lutego 2011

Attigliano i Orvieto

Kilka dni temu wybrałyśmy się w końcu do Orvieto i zahaczyłyśmy po drodze o małe miasteczko na trasie kolejowej o pięknej nazwie Attigliano. Bardzo mi się spodobało. Ale znów nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wymarło. Spotkałyśmy zaledwie parę osób i psa podczas godzinnej wyprawy. Takie małe, a ma nawet stare miasto :). Jest położone na skraju skał, pod którymi płynie Tybr. Stał tam kiedyś piękny kościół pod wezwaniem św. Lorenzo, ale nie wiem, co się z nim stało, ponieważ na jego miejscu stoją tylko kolumny i jakichś kilka kamieni. Widziałam historyczne zdjęcia w nowym kościele, więc wcale nie tak dawno musiał tam jeszcze stać. Może wojna go wykończyła?
Nie wiem czy mogłabym mieszkać w takim miejscu, chyba jestem za bardzo przyzwyczajona do większych miast, aczkolwiek na jakiś wypad wakacyjny nadawałoby się :).
Do Orvieto dotarłyśmy o godzinie 16. Ze stacji kolejowej można podjechać na górę, do właściwego miasta, ale jak to studenci, wybrałyśmy sie na piechotę pod górę. Naprawdę stromą i mniej więcej kilometrowej długości. Po wejściu rozciągnął się piękny widok na Umbrię. Tylko dla kogoś, kto ma lęk wysokości to tam są ekstremalne warunki, nie wiem ile setek metrów jest w dół. Udałyśmy się główną ulicą do środka miasteczka (też długa) i wybiła 17. Poszłyśmy, więc na lody (już ostatnie, chlip) i skierowałyśmy sie ku katedrze.
Rzeczywiście widok imponujący. Paseczkowa tak jak w Sienie, fasadę ma podobną do tej we Florencji, ale występują też elementy oryginalne. Niestety nie miałyśmy szczęścia, bo okazało się, że kościół był otwarty do 17, a do tego jeszcze aparat mi się wyładował. Wszystko naraz, ale widocznie mam tu jeszcze wrócić :) i nie omieszkam tego zrobić.
Miasteczko stwarza wrażenie miejsca dla burżujów. Wszystko jest bardzo drogie, jest dużo miejsc, gdzie można zjeść i naprawdę ładnie wyglądają, poza tym mieszkańcy dbają o domy. Ogólnie bardzo pozytywne wrażenie i niedosyt, to właśnie czułam po wyjeździe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz