piątek, 4 lipca 2014

Pierwsze wrażenia

I pierwszy tydzień praktyk za mną. Ludzie z biblioteki są przecudowni, niektórych nie rozumiem, bo mówią za dużo dialektem. Oczywiście według nich mówię świetnie po włosku. Poznałam już pracę kilku osób,a w poniedziałek wraca pani dyrektor, więc zobaczymy jaki plan będzie dalej. Na razie w grafiku na przyszły tydzień siedzę sama 3 dni w dziale monografii. Ciekawe jak mi pójdzie. Simona, z działu wypożyczania międzybibliotecznego, przychodzi czasem ze swoją dwuipółletnią Aurorą, małe dzieci genialnie gadają po włosku. Normalnie nie można przestać ich słuchać, i te ruchy włoskie...ach.
Wszystkich, których poznaję i przedstawiam się skąd jestem pierwsze co mówią, to o papieżu. Ale człowiek jest w takim wypadku dumny z tego, że jest Polakiem. A jeden pan skojarzył też Wałęsę i Solidarność i zdałam sobie sprawę, że miałam szczęście mieszkać w trzech najbardziej rozpoznawalnych miastach Polski – Gdańsku, bo Solidarność, Warszawie, bo stolica i Krakowie, bo kojarzonym z papieżem.
Chodzę codziennie na mszę do katedry San Cetteo, akurat mi się trafiło, że blisko mieszkam. Nie mogę się przyzwyczaić na razie do chaosu jaki tam panuje. Ludzie, oczywiście głównie starsze panie, rozglądają się, gadają, zmieniają miejsce podczas mszy, istna komedia. A po mszy schodzi do wiernych ksiądz (chyba ciągle ten sam grafik mają), żeby porozmawiać. Do mnie też ostatnio podszedł i spytał się w dialekcie skąd jestem, ale to nawet włoskiego nie przypominało. I na koniec powiedział, że prosi o modlitwę. Niesamowite, że ksiądz kogoś poznaje i od razu powierza się jego modlitwie. W Polsce się z tym nie spotkałam, jeszcze.
W Peskarze jest teraz święto patrona miasta, właśnie San Cetteo (był biskupem tutejszym w VI wieku i wrzucili go do rzeki za rzekomą zdradę) i mają trzy dni festy podzielonej na część świecką i sakralną. Sakralna to oczywiście msze i w niedzielę też procesja z biskupem. Z tej racji już kilka dni na mszach śpiewa parafialny chór (chyba nie muszę opisywać, jak im wychodzi) i mam wrażenie, że śpiewają ciągle to samo.
A część świecka zaczęła się dziś (piątek) wieczorem i trwa jutrzejszy i pojutrzejszy wieczór. Są koncerty różnych zespołów, jedzenie, czyli naleśniki z nutellą, pizza fritta (smażona), porchetta (bułka ze świnką za ok. 15 zł), świeżo prażone orzechy ziemne i arrosticini (tutejszy przysmak, baranina zawijana na patyku i grilowana). Dziś w ramach kolacji zjadłam pizzę, ale średnio mi smakowała. Jutro spróbuję reszty. A koncert zaczął się z ponad godzinnym opóźnieniem, ale to nic, Włosi przez ten czas jedli, gadali i nikt nie zwrócił uwagi, że coś jest niepunktualnie. Dziś grał zespół Tequila Band, lokalny, muzyka typowo włoska biesiadna, takie lepsze disco polo. I to, co było genialne w tym, to taniec. Ludzie normalnie zaczęli tańczyć na środku placu, jakieś proste układy choreograficzne. Więc dołączyłam do nich, aż zagrali taniec z Sorento, który się nazywa pizzica. Jeszcze w Warszawie poszłam raz na warsztaty z tego tańca i się świetnie bawiłam. Co prawda pamiętałam tylko 3 kroki, ale mi to wystarczyło, żeby się wyskakać. Widziałam też, że jakieś kobietki próbowały dołączyć, ale nie wiem jak im szło, bo ja tam szalałam. Było genialnie!!! Więc jak traficie na youtube na nagranie z festynu, to się nie zdziwcie, jak mnie zobaczycie.

1 komentarz:

  1. No, no, widać Italia Ci służy jak zwykle! Zabieraj Męża i viva Italia! :)
    Berni

    OdpowiedzUsuń