niedziela, 6 lipca 2014

San Cetteo i Chieti

Dziś się skończyło świętowanie z patronem Pescary. Byłam na procesji z relikwiami. Mają ciekawy relikwiarz: złote przedramię, a pod spodem w szklanej szkatułce jakieś pergaminy pozwiązywane czerwonymi wstążkami. Może jego pisma lub listy? Było sporo ludzi, 40osobowa orkiestra, skauci w zielonych beretach, kawalerowie maltańcy i damy maltańskie, a panowie, którzy nieśli św. Cetteusza (?) mieli myśliwskie czapki z piórami. I oczywiście znalazło się też trochę mundurowych różnych maści. Podobają mi się ich spodnie z lamówkami :).
Na początku zanim uformowała się procesja po mszy to jeszcze z 15 minut minęło,ludzie stali przed katedrą po obu stronach ulicy, orkiestra stała na jednym pasie, a po drugim przejeżdżały autobusy. U nas to by zamknęli całościowo ruch,a tu nikt się nie przejmuje takimi rzeczami. I tak dobrze, że zamknęli ruch samochodowy, bo to jedna z większych ulic w tej okolicy.
Wracając jeszcze do wczorajszego wypadu na wieczorne świętowanie, był występ pary kabareciarzy. Nie zrozumiałam ani jednego kawału, który opowiadali, a zajęło im to godzinę. Cóż, ta szybkość, dialekt i pewnie jeszcze kulturowe specyfiki nie są jeszcze dla mnie. Dziś był kolejny koncert, ale jakoś nie porwał jak ten piątkowy. No i w końcu spróbowałam lokalnego przysmaku, czyli arrosticini - baraniny z grila. Smakowało mi, ale żeby się zachwycać? mięso, jak mięso. Moje kubki smakowe nie są dobre w wyczuwaniu subtelnych smaczków.

A dziś rano pojechałam do Chieti. To sąsiadujące z Pescarą miasteczko, ale o dużo piękniejszym położeniu - na górze. Dobrze, że dojeżdżają tam miejskie autobusy, to nie trzeba płacić nie wiadomo ile. Zostałam uprzedzona przez moich współlokatorów, że nic tam nie jest otwarte w niedzielę (oprócz kościołów) i rzeczywiście, było tak spokojnie. W sam raz na niedzielny spacer (tylko szkoda, że samotny). Dotarłam tam przed 10 i od razu poszłam do katedry, tym razem św. Justyniana, sprawdzić o której są msze i szczęśliwa, że jest o 12 poszłam się przejść. Uliczki puste, prawie nikogo nie spotkałam, ale widoki, jak się przebiłam na jakieś przerwy między budynkami, przepiękne: zielono, gaje oliwne, w dali Apeniny. Ponieważ zarzuciłam pomysł szukania jakiegoś punktu z informacją turystyczną, jeśli w ogóle takowy istnieje w Chieti, szłam na czuja i dotarłam do kościółka św. Augustyna z przepięknymi stacjami drogi krzyżowej - płaskorzeźbami w glinie. Potem poszłam dalej i trafiłam do innego kościoła, w którym zostałam na mszy, bo zobaczyłam, że mają gitarę. I od razu zauważyłam, że jest jakoś bardziej po naszemu, czyli tak jak przywykłam w Polsce. W sumie nie potrafię do końca powiedzieć, czemu tak czułam, może to właśnie kwestia śpiewania? Zauważyłam, że młodzi byli bardzo zaangażowani, śpiewali, nieśli dary, czytali czytania i psalm, a potem po wszystkim zaczęli sprzątać. A ksiądz po kazaniu i po komunii modlił się modlitwą spontaniczną. I jedną piosenkę, jaką śpiewali znam z czasów kairosowych (dla niezorientowanych: to moja wspólnota ze szkoły nowej ewangelizacji), więc byłam u siebie. Wpadłam na pomysł, żeby zapytać się o taką wspólnotę w Pescarze i po krótkich poszukiwaniach dostałam informację o księdzu i parafii. Jest niedaleko mnie, więc w tygodniu się przejdę i zapytam jak to wygląda. Może spotykają się w wakacje i będę mogła poznać trochę ludzi, kto wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz